5/30/2013

12 godzin



Nie można się spóźnić, gdy nikt nie czeka... 
Janusz Leon Wiśniewski




słowa które wywołały we mnie atak paniki i histerii. 



-


od 12 godzin czekam na ciebie. 
na zewnątrz burza.

5/28/2013

wiem, że czekasz




wiem, że czekasz
albo w to wierzę


tak trudno mi zacząć
tak bardzo się boję
chyba nie dam rady dziś
a ty nie będziesz już czekał?


zaczynam widzieć w sobie to co zostało ostatnio powiedziane


Ca-Call you up,
I can tell you just how much,
No, no maybe I'll just get drunk,
And it will all make sense...

Cause I,
I've been feeling pretty small,
Sometimes,
Feel like I'm sleeping down walls,
And every lie,
I ever get a hold,
It seems to break.





zdałam mechanikę płynów
co graniczyło z cudem...






5/25/2013

byłeś?




zawsze byłeś lekarstwem na całe zło. ampułką z panaceum zwanym 'życie'. znałeś mój krwiobieg jak nikt inny. przemierzałeś go niczym król i władca wszystkich białych i czerwonych krwinek.



a potem mówisz mi że beze mnie można żyć dalej. 



i zostaję bez serum w postaci twoich ciepłych rąk. 
a trucizna powoli mąci zmysły, przerysowuje rzeczywistość, kreuje potwora we mnie

.




siedzimy na podłodze, koto, ja i zielona herbata
cały dzień padał deszcz
ciężko







5/24/2013

5/21/2013

5/16/2013

czwartek




/ fuck everything that doesn't make you happy /  



najśmieszniejsze jest to
że nie znam nikogo kto ma równie wielką tendencję do wpadania w tarapaty
ale głęboko wierzę że nie jestem sama i taki ktoś istnieje
i tak sobie myślę że kiedyś się odnajdziemy
i nie będę wtedy jedyną osobą na świecie, która nie potrafi pluć

za to potrafi gwizdać




optymistycznie i w dodatku z fajnie poprowadzonym basem

//





ps: ciężko o anonimowość w tym mieście

5/14/2013

And I would say I love you, but saying it out loud is hard




propozycja wystawy ciągle czeka
a projekty niedokończone
nie stać mnie na to by wywołać wszystkie klisze
(i nie mówimy tu o pieniądzach)



(cudo)










ojoj



codziennie koncerty
a człowiek musi się uczyć
oj




oj oj oj


wtorek




pomyliłam się.
brakuje mi determinacji.



evening hymns



myślę o ludziach
którzy obiecali że będą i odeszli
nie mam do nich żalu, czuję przede wszystkim tęsknotę.
Taki typ tęsknoty który motywuje by napisać, zadzwonić, odwiedzić.
A potem uświadamiam sobie, że wszystko się zmieniło.
i że 'nie mamy o czym rozmawiać'.


zbliża się bardzo kiepski czas na uczelni
ojoj


wczoraj byłam na koncercie Evening Hymns, mojej małej kanadyjskiej miłości, która niejednokrotnie przewinęła się przez tego bloga. Z niedowierzaniem zauważyłam wydarzenie na facebooku w poniedziałkowe popołudnie, że następnego dnia (!) owa indie folk love zza oceanu będzie tutaj. w Poznaniu. w Meskalinie. Nie wahałam się ani chwili.
Na koncercie była raptem garstka osób. Zabrałam ze sobą 3 udanych kompanów (w tym Magnata Hipsterstwa który zainwestował w analogową wersję najnowszego albumu (zazdroszczę!)), wypiliśmy piwko i się zaczęło. Zabrakło choruszka M. ale nadrobimy to jeszcze, na pewno.

Nie wiem czy to dobrze, ale moje dzikie serce chyba się znów obudziło i przypomniało o swoim celu. o poszukiwaniu i ucieczce. poszukiwanie będące celem. Piszę te słowa siedząc na parapecie; patrzę na mój dziki ogród, moje sosny olbrzymy. To jest ten mały raj który udało mi się odnaleźć w tym wielkim mieście. I to jest ten raj, który już mi nie wystarcza. Może ta muzyka, która brzmi jak dzika i nieokiełznania natura zamieniona jakimś cudem w nuty, dźwięki i słowa. Znów czuję się zagubiona i ciasno mi pośród tych wszystkich budynków. Brakuje tlenu i przestrzeni.

Piękny koncert. Kameralna atmosfera, poruszająca muzyka przeplatana przezabawnym dialogiem my-oni. Żarty o katedrach, prostytutkach i Krakowie. Dawno nie śmiałam się tak dużo i tak serdecznie.

Po koncercie bez zastanowienia podeszłam do Sylvie i zaczęłam rozmowę. Dawno nie urzekł mnie kobiecy wokal tak jak wczorajszego wieczoru; rzadko się to zdarza, żeby nie napisać- sporadycznie. a w tym przypadku trafiłam na kwintesencję swoich muzycznych upodobań. Niestety, nie do opisania. Razem z  Adu wymieniliśmy kilka serdecznych uwag z zespołem, pośmialiśmy się, dopiliśmy piwko. Jonas narysował sowę na moim plakacie i podziękował, że zabrałam ze sobą znajomych. wymieniliśmy uściski prezesa, przyszła pora na papierosa w meskalinowym ogródku, rozmowy o grach komputerowych, offie, muzyce i ludziach. Na szczęście moim kompanom koncert się również podobał, ba, wszelkie skargi i zażalenia byłyby na mnie- wyciągnęłam ich niemal w ciemno. Dzięki wam za ten Zwykły Poniedziałek. Przemiły. 



(jako bonus nasze tramwajowe piwko na obiad)


sobotni wypad do kina. iron man. z całą moją słabością do downeya poczekałam aż skończą się napisy by zobaczyć ostatnią scenę, która zawierała w sobie więcej humoru niż niejedna komedia. i wreszcie zobaczyłam własne stany lękowe na dużym ekranie (śmiech)
i padał deszcz.


bardzo ale to bardzo potrzebuję dużej dawki motywacji, inspiracji i siły.