5/14/2013

evening hymns



myślę o ludziach
którzy obiecali że będą i odeszli
nie mam do nich żalu, czuję przede wszystkim tęsknotę.
Taki typ tęsknoty który motywuje by napisać, zadzwonić, odwiedzić.
A potem uświadamiam sobie, że wszystko się zmieniło.
i że 'nie mamy o czym rozmawiać'.


zbliża się bardzo kiepski czas na uczelni
ojoj


wczoraj byłam na koncercie Evening Hymns, mojej małej kanadyjskiej miłości, która niejednokrotnie przewinęła się przez tego bloga. Z niedowierzaniem zauważyłam wydarzenie na facebooku w poniedziałkowe popołudnie, że następnego dnia (!) owa indie folk love zza oceanu będzie tutaj. w Poznaniu. w Meskalinie. Nie wahałam się ani chwili.
Na koncercie była raptem garstka osób. Zabrałam ze sobą 3 udanych kompanów (w tym Magnata Hipsterstwa który zainwestował w analogową wersję najnowszego albumu (zazdroszczę!)), wypiliśmy piwko i się zaczęło. Zabrakło choruszka M. ale nadrobimy to jeszcze, na pewno.

Nie wiem czy to dobrze, ale moje dzikie serce chyba się znów obudziło i przypomniało o swoim celu. o poszukiwaniu i ucieczce. poszukiwanie będące celem. Piszę te słowa siedząc na parapecie; patrzę na mój dziki ogród, moje sosny olbrzymy. To jest ten mały raj który udało mi się odnaleźć w tym wielkim mieście. I to jest ten raj, który już mi nie wystarcza. Może ta muzyka, która brzmi jak dzika i nieokiełznania natura zamieniona jakimś cudem w nuty, dźwięki i słowa. Znów czuję się zagubiona i ciasno mi pośród tych wszystkich budynków. Brakuje tlenu i przestrzeni.

Piękny koncert. Kameralna atmosfera, poruszająca muzyka przeplatana przezabawnym dialogiem my-oni. Żarty o katedrach, prostytutkach i Krakowie. Dawno nie śmiałam się tak dużo i tak serdecznie.

Po koncercie bez zastanowienia podeszłam do Sylvie i zaczęłam rozmowę. Dawno nie urzekł mnie kobiecy wokal tak jak wczorajszego wieczoru; rzadko się to zdarza, żeby nie napisać- sporadycznie. a w tym przypadku trafiłam na kwintesencję swoich muzycznych upodobań. Niestety, nie do opisania. Razem z  Adu wymieniliśmy kilka serdecznych uwag z zespołem, pośmialiśmy się, dopiliśmy piwko. Jonas narysował sowę na moim plakacie i podziękował, że zabrałam ze sobą znajomych. wymieniliśmy uściski prezesa, przyszła pora na papierosa w meskalinowym ogródku, rozmowy o grach komputerowych, offie, muzyce i ludziach. Na szczęście moim kompanom koncert się również podobał, ba, wszelkie skargi i zażalenia byłyby na mnie- wyciągnęłam ich niemal w ciemno. Dzięki wam za ten Zwykły Poniedziałek. Przemiły. 



(jako bonus nasze tramwajowe piwko na obiad)


sobotni wypad do kina. iron man. z całą moją słabością do downeya poczekałam aż skończą się napisy by zobaczyć ostatnią scenę, która zawierała w sobie więcej humoru niż niejedna komedia. i wreszcie zobaczyłam własne stany lękowe na dużym ekranie (śmiech)
i padał deszcz.


bardzo ale to bardzo potrzebuję dużej dawki motywacji, inspiracji i siły.




No comments:

Post a Comment

mile widziane wszelkie podpisy, imiona czy też adresy (ułatwią mi odpowiedź)