7/09/2011

Heineken Open`er Festival 2011





małe podsumowanie tegorocznej, jubileuszowej edycji Heineken Open`er Festival

cztery dni spędzone pod namiotem i na koncertowaniu już za mną, mam już wywołane filmy (niestety jedna z klisz padła, są na niej cuda wianki, być może dlatego że była trzymana w skrajnych warunkach)



niekwestionowany król openera - Prince (osobiście bawiłam się naprawdę dobrze, dobra muzyka+fajna atmosfera zrobiły swoje, kto nie tańczył powinien pójść do piekła)



 jedno z odzyskanych zdjęć z pechowej kliszy (podzieliłam się klatką filmu z Main Stage, zatem można powiedzieć, że "byłam na głównej", hoho)


 the national


british sea power


coldplay


PULP (jeden z bardziej mokrych koncertów na jakim byłam, nie mogłam nic dostrzec przez obiektyw aparatu!)


james blake


rycerz w trakcie koncertu Hurts


jeszcze jedno prinsowe 


confetti w trakcie "Purple Rain" (ludzie niczym dzieci skakali z radości łapiąc te fioletowo-złote papierki, przyznaję otwarcie- ja też)


jubileuszowy pokaz fajerwerków



(niestety zabrakło zdjęć z The Stokes, Hurtsów, Chapel Club, Two Door Cinema Club, Kate Nash i innych bo zjadły je kliszowe myszy)




najlepszy koncert:

FOALS
wykonaliśmy nasz niecny plan w 110% normy, miejsca pod samą sceną o północy, w deszczu, ale co tam, po to tam byłam by zobaczyć chłopaków na żywo. miłą pamiątką jest przybita piątka z wokalistą Yannis`em Philippakis`em i perkusistą Jack`iem Bevan`em. Spanish Sahara i Miami prawdziwymi dziełami geniuszy. Zdjęć z koncertu niestety nie mam, zenit ugrzązł gdzieś pod barierkami a w trakcie koncertu tłum teleportował nas o 2 metry do przodu i nie pozostało mi nic innego jak doskonale się bawić. (mam jedno swoje zdjęcie już po koncercie ale wyglądam na nim jak muminek, oszczędzę Wam tego widoku)

Spanish Sahara w deszczu (stałam bardziej z przodu po lewej stronie, czyli całkiem niedaleko od miejsca gdzie był kręcony filmik)


największa koncertowa niespodzianka:

CHAPEL CLUB
Na ich koncert trafiliśmy przypadkiem, w celu odpoczynku po Mulacie W Cekinach. Usiedliśmy niczym zahipnotyzowani z prawej strony sceny słuchając głosu Lewis`a Bowman`a pozwalając jednocześnie by gwałtownie przyćmił wrażenia po występie Prince`a. Lubię takie niespodzianki. To najwidoczniej nie była wyłącznie moja reakcja, po koncercie publiczność długo wywoływała chłopaków na scenę i szczerze żałuję że tylko Prince nie był ograniczony czasowo; z przyjemnością poszłabym jeszcze raz na ich koncert.



koncert który był dobry i wiedziałam że taki będzie:

JAMES BLAKE
W kółko powtarzałam "to będzie dobry koncert", i chwaliłam Dżejmsa za dobre, brudne i off`owe brzmienie, w ciemno zakładając że mnie nie zawiedzie podczas występu. I nie zawiódł. Nawet na moim chłopaku, który jest zbyt hipsterski żeby słuchać uroczego Blake`a (haha) koncert zrobił wrażenie. Od początku wiedziałam, że warto będzie spóźnić się na Strołksów byleby być do końca koncertu Blejka i nie pomyliłam się. Kwintesecja Blejka. Limit To Your Love i I Never Learnt To Share nuciłam przez kilka kolejnych godzin. Poza tym lubię artystów, których muzyka broni się sama i wnosi coś nowego.


oraz
HURTS
No cóż, słabość do panów w ganiakach i doskonała ostatnia płyta zaciągnęła mnie pod Tent Stage. Utwór za utworem wprawiał moje ciało w kocie ruchy.Świetny występ; miało tak być i było, nic dodać nic ująć.



największe rozczarowanie:
...
Ciężko mi wybrać takiego artystę, wszystkie koncerty które sobie zaplanowałam należały do udanych, dlatego skupię się na koncertach na których byłam w przerwach między swoimi perełkami. Nagłośnienie na M.I.A. było tragiczne; wokal brzmiał jak niewyraźny bełkot. The National grało o złej godzinie i w złym miejscu, publiczność w większości składała się z osób czekających na Coldplay`a i czegoś mi zabrakło. (choć Fake Empire bardzo ładnie, specjalnie dla mnie? dziękuję ) Lepiej wypadliby późnym wieczorem pod namiotem.  Coldplay jakoś mnie nie porwał, może przez to hurtowe granie koncertów, wszędzie piłeczki, bańki, fajerwerki, bełt w kolorze tęczy. Niemniej Yellow i Clocks wysłuchałam z radością. Kilka koncertów się nałożyło przez co nie zostały skonsumowane do końca i nie będę się nad nimi rozpisywała (przyjdzie na to jeszcze czas) Skupiłam się wyłącznie na  stronie muzycznej festiwalu; organizacja swoją drogą. Trzeba napisać że w tym roku było całkiem miło(tutaj pozdrowię panią Ukrainkę z ochrony/służby informacyjnej która na banknocie 5-ciu hrywien otrzymała autograf Weroniki Marczuk-Pazury jadącej z nami autobusem) i nie wolno narzekać bo raz dwa trzy za rok spadnie śnieg!



Będę tęskniła za codziennymi śniadaniami, zupkami instant, niesamowitymi wieczorami i nocami, milionami szczypawic i jedną, wspólną pastą do zębów. Podsumowując: o Openerze można pisać dużo. Można tak jak ja nie przepadać za Ziółkiem i parodiować Jego "em, em, em", czekać na ukochane zespoły i zadowalać się ostatecznie tym co jest, ALE....

do zobaczenia za rok




11 comments:

  1. za rok, jeśli bozia da, będę i ja!

    ReplyDelete
  2. kurdeee ale sie rozpisalas:D zmeczylam sie czytajac! fajnie ze sie wybawilas dziecinoo;):*

    ReplyDelete
  3. piękne zdjęcia robisz, szczerze zazdroszczę i podziwiam :)

    ReplyDelete
  4. merci, coraz częściej noszę przy sobie analogi niżeli cyfrę i wywołane obrazki po jakimś czasie są dużo cenniejsze, ciekawsze i bardziej niepewne.

    ReplyDelete
  5. jeju, jej, ej.
    bezsensu, że dali the national o tak wczesnej porze, faktycznie lepiej byłoby o zmroku...za rok jadę, nie ma bata! dziękuję za tę relację, szkoda trochę zdjęć, ale cóż...

    ReplyDelete
  6. a ja chciałam zapytać o aparat i czułość/markę klisz. długo rozważałam wniesienie smeny na teren, ale w końcu stwierdziłam, że nie chcę konfrontować mojej miłości do nieskrępowanej zabawy przy ukochanej muzyce z miłością do fotografii. wieczorami zostawała więc w namiocie.
    teraz patrząc na te zdjęcia trochę żałuję, na szczęście jeszcze sporo festivali w tym roku ;)

    ReplyDelete
  7. smena jak najbardziej poradziła sobie na heinekenie, chociaż częściej strzelałam zenitem, który jest mi najwierniejszy. na openerze używałam fujifilmu iso 400 i 800, niemniej ostatnio przekonałam się że dobry, poczciwy kodak200 daje radę w każdych warunkach. teraz czekam na jakieś pieniążki i być może za rok na festiwalu będę strzelała holgą, mam taką nadzieję.
    ps: zdjęcia i muzykę można połączyć, nie rezygnuj nigdy z analogów. niedługo woodstock i coke więc będę miała kolejne rolki do wywołania. pozdrawiam ciepło.

    ReplyDelete
  8. wow! 400? nie spodziewałabym się w życiu, że cokolwiek z tego zatrzymała czterysetka! jednak chyba zdecyduję się na coś wyższego i zobaczę co się stanie.
    może więc miniemy się gdzieś w tłumie na coke'u lub woodstock'u (o ile nie porwie mnie off) i tym razem już podziałam aktywnie. czekam też niecierpliwie na twoje spojrzenia
    jeszcze jedno małe pytanko. panowie/panie na bramkach nie kręcili nosem na widok zenita? teoretycznie powinni się czepiać wszystkiego co większe niż małe..

    ReplyDelete
  9. nie ma żadnego problemu, tylko czasem ich niedowierzanie "przecież ma obiektyw", po czym tłumaczysz że to analog i się uśmiechają i tyle. w tym roku w plecakach z kurtkami, śpiworami i termosami (<3) ciężko było się do aparatów dokopać, czasem ich nie zauważali.

    ReplyDelete
  10. marzysz mi się kiedyś przez moim obiektywem.
    chyba szalałabym z radości

    ReplyDelete

mile widziane wszelkie podpisy, imiona czy też adresy (ułatwią mi odpowiedź)